Wtorki to szczególny dzień tygodnia w naszej rodzinie. Zawsze towarzyszy nam lekkie napięcie, bo nie wiemy „jak będzie”. Wydaje się, że nigdy nie jesteśmy wystarczająco przygotowani, uduchowieni, nie mamy dość radości, energii czy wiary, by iść na ulicę i się nią dzielić. Jednak za każdym razem okazuje się, będąc już tam, że świat jest pogrążony w takiej ciemności, że gdy my przynosimy te małe światełka, one stają się wielką jasnością w życiu ludzi. Nauczyłam się nie oceniać wielkości mojego światła, mojej wiary, mojego powołania. W Bożym Królestwie to, co w naszych oczach jest małe, potrafi być fundamentem wielkich budowli.
Mieliśmy awarię sprzętu. Głosiłam bez mikrofonu, bez muzyki w tle, bez zespołu, który by mógł wytworzyć odpowiednią atmosferę. Nie czułam ekscytacji, nie tryskał ze mnie entuzjazm, nie czułam Bożego namaszczenia. Zgromadził się jednak tłum naszych podopiecznych i w miarę głoszenia przybywało ludzi z ulicy, przechodniów, turystów, obcokrajowców. Głosiłam na podstawie historii o kobiecie przyłapanej na cudzołóstwie. Skupiłam nauczanie na słowach Jezusa: „Idź i nie grzesz więcej”. Jeżeli jesteśmy skruszeni i przyjmujemy przebaczenie Jezusa to musimy wziąć poważnie Jego słowa: „Nie grzesz więcej”. To znaczy, że jest to możliwe. Jezus nie kazałby robić czegoś, co nie byłoby możliwe dla nas. Ta kobieta była słaba moralnie i duchowo i nikt nie ma co do tego wątpliwości. A jednak Jezus kazał jej nie grzeszyć. My też możemy nie grzeszyć i nie możemy szukać wymówek w stylu: „nie jestem Bogiem” lub „tylko Jezus mógł nie grzeszyć”. Gdy skończyłam widziałam duże poruszenie. Jeszcze raz doświadczyłam potęgi Bożego Słowa głoszonego w prosty sposób. Zrobiło mi się żal tych ludzi, którzy słyszą je tak rzadko. Z drugiej strony uświadomiłam sobie, że każdy chrześcijanin może wyjść na ulicę i zacząć przemawiać. Bez sprzętu, prądu, wielkich przygotowań. To jest piękne!
W połowie spotkania zorientowałam się, że nie ma mojej córki, Jaśminy. Miała robić zdjęcia, a nigdzie jej nie było i nikt nie wiedział gdzie jest. Przed spotkaniem miała pójść do sklepu więc poszłam tam sprawdzić. Ale tam jej też nie było. Trwał Jarmark Dominikański i w mieście było tysiące ludzi. Zaczęły mi przychodzić do głowy najmroczniejsze scenariusze. Nie jestem matką panikującą, ale w tej sytuacji ciężko mi było zachować spokój, a miałam głosić i pomagać ludziom.
Gdy skończyło się spotkanie, w gronie wolontariuszy podziękowaliśmy Bogu i poprosiliśmy o znalezienie Jaśminy. Gdy znowu poszliśmy na miasto, aby jej szukać, usłyszałam głos: „Mamo!”. Tak się cieszyłam, że nie umiałam być na nią zła. Okazało się, że w drodze ze sklepu Jaśmina podeszła do jednego ze stoisk z dewocjonaliami i zaczęła rozmawiać ze sprzedawczynią. Rozmowa dotyczyła Boga, Biblii, obecności Ducha Świętego, darów duchowych, chrztu w Duchu i mocy Bożej. Kobieta powiedziała, że była w Gdańsku od 3 tygodni i że często była przygnębiona, ale dla tej jednej rozmowy, z tą dziewczynką, na temat życia duchowego, warto było tu przyjechać. Rozmawiały przez półtorej godziny. Moja córka stwierdziła, że pragnie być bliżej Boga bardziej niż kiedykolwiek przedtem.
Z powody tej rozmowy nie mamy zdjęć z ostatniego spotkania. Nic się jednak złego nie stało. Duch wieje jak chce.
Agata Strzyżewska